Izraelskie społeczeństwo mierzy się obecnie z podobnym problemem, co Polacy pod koniec 2020 roku, gdy wzburzeni obywatele wyszli na ulicę protestować przeciwko zaostrzonej ustawie aborcyjnej oraz rządom Prawa i Sprawiedliwości. Obecnie bardzo podobne obrazki dzieją się w Izraelu. Z tą różnicą jednak, że tamtejsze społeczeństwo wydaje się bardziej zdeterminowane, by przeciwstawić się władzy. I choć Izrael stoi na krawędzi wojny domowej, to Izraelczycy prawdopodobnie dopną swego. A przynajmniej tak być powinno, ponieważ nie wyobrażam sobie sytuacji, w której protesty zaczęłyby być brutalne pacyfikowane, a koalicja rządząca spełniłaby swoje postulaty. Taki scenariusz oznaczałby koniec demokratycznego państwa Izrael, jakie znamy – a to przerażająca wizja.
„Państwo Izrael jest w największym niebezpieczeństwie od czasu wojny Jom Kippur. Wzywam premiera do wycofania listu dymisyjnego Gallanta, zawieszenia reformy i rozpoczęcia negocjacji.”
W ten sposób swój apel rozpoczął były premier Izraela Naftali Bennett, który w swoim dramatycznym tweecie wezwał do deeskalacji napięcia i rozwiązania sytuacji, w jakiej znalazł się kraj. Zwrócił również uwagę na to, że nieważne jest teraz kto ma racje, ponieważ trzeba ratować rozpadające się na kawałki społeczeństwo izraelskie. Społeczeństwo podzielone, choć na pewno coraz częściej nastawione przeciwko obecnej koalicji. Choć nie zawsze można zgadzać się z Bennettem i jego poglądami, tak w tym wypadku zdecydowanie ma racje. Izrael płonie, a wykorzystać mogą to wrogowie państwa, na czele z Iranem. Choć nie można wątpić w potencjał militarny Izraela, to doskonale wiadomo, że kraj, który ma problemy wewnętrzne może mieć problemy z obroną własnego terytorium.
Skąd taki dramatyczny apel Bennetta? Jest to odpowiedź na zdarzenia z 26 marca, gdy premier Netanyahu zwolnił z urzędu ministra obrony Yoav’a Gallanta. Decyzja ta jeszcze bardziej rozwścieczyła i tak już zdenerwowane społeczeństwo, które ponownie wyszło na ulicę. Tym razem było jednak inaczej. W protestujących czuć było jeszcze większy gniew, który zdawał się ewoluować z każdą kolejną minutą. Tłum ruszył pod dom Netanyahu w Jerozolimie, niczym polscy demonstranci pielgrzymujący swego czasu do kwatery na ulicy Mickiewicza w Warszawie. Sytuacja była naprawdę poważna, a do rezydencji premiera wezwany został Ronen Bar, czyli szef Szin Bet.
Opór oraz swoje niezadowolenie wykazuje dziś praktycznie cały Izrael. Protestują studenci. Związki zawodowe ogłaszają strajki generalne. Stanęły niektóre szpitale. Co więcej, od Netanyahu odwracają się jego partyjni sprzymierzeńcy. Awigdor Liberman oświadczył, że jeśli Netanyahu nie wstrzyma reformy, to namówi członków Likudu do obalenia premiera oraz utworzenia nowej koalicji dla dobra całego Izraela. Tym samym Netanyahu traci coraz bardziej grunt pod nogami. Z drugiej strony Minister Sprawiedliwości, Yariv Levin, zagroził, że ustąpi ze stanowiska, jeśli zostaną wstrzymane pracę nad reformą. Szybko jednak się zreflektował i wyraził poparcie dla decyzji Netanyahu. Tę samą retorykę prowadzi teraz minister bezpieczeństwa wewnętrznego Itamar Ben-Gvir, za którym w razie rezygnacji chyba nikt w Izraelu nie będzie tęsknić. Manipulować próbowały również radykalne, religijne partie syjonistyczne. Mimo to Benjamin Netanyahu zdał sobie wreszcie sprawę z zagrożenia i postanowił zamrozić reformę. Pytanie tylko na jak długo i z jakim skutkiem dla niego.
Istnieją różne scenariusze, jak to wszystko się zakończy. Najmniej optymistyczny zakłada zakopanie sprawy chwilowo pod dywan i powrót tematu, gdy wszystko ucichnie. Ten wariant naturalnie oznacza utrzymanie się skrajnej koalicji u władzy. Inna opcja również obejmuje brak zmian u władzy, jednak bez mieszania w reformie sądownictwa i innych potencjalnych reformach i ustawach. Wydaje się to jednak najmniej prawdopodobne, ponieważ Netanyahu nie jest raczej osobą, która poddaje się tak łatwo. Ostatni wariant jest niezwykle optymistyczny i wcale nie tak bardzo nieprawdopodobny. Zakłada on obalenie koalicji rządzącej. Patrząc na determinację społeczeństwa izraelskiego, nie zdziwię się jeśli tak faktycznie się stanie. Izraelczycy są już zmęczeni polityką Netanyahu. Maja dość korupcji. Mają również dość rasizmu, dzielenia obywateli Izraela oraz radykalnej polityki względem Palestyńczyków. Przede wszystkim mają dość człowieka, który od lat jest u władzy, mimo że ciąży nad nim kilka poważnych zarzutów. Należy obserwować, w którą stronę zmierza Izrael ze świadomością, iż to jak dalej potoczą się jego losy, będzie miało ogromny wpływ na dalsze istnienie izraelskiej demokracji.